I Piknik Laktacyjny na Polnej odbył się prawie rok temu, i już powoli planuję kolejny. Z tamtego prócz wspaniałych wspomnień pozostały do opublikowania piękne zdjęcia i wzruszające Mleczne historie.
Tak jak już napisałam w poście MLECZNE HISTORIE - JAK TO BYŁO ZE MNĄ,
raz w miesiącu przedstawiam Wam jedną z tych wzruszających opowieści.
W zeszłym miesiącu mieliście okazję poznać Mleczną historię Beaty.
Dziś opowieść Anny Polskiej, jak pisze - z "Happy Endem"
Przeczytajcie...
Będąc w ciąży sądziłam, że po porodzie karmienie piersią będzie dla mnie tak proste jak oddychanie. Wyobrażałam sobie nienarodzoną córeczkę wtuloną we mnie. Chciałam mieć z nią silną więź od początku.
W szpitalu okazało się, że Lea ma żółtaczkę. Najchętniej cały czas by spała. Musiałam ją wybudzać na karmienie, co okazało się prawdziwym wyzwaniem. Położne pomagały mi bez przerwy. Już wtedy byłam zestresowana. Bałam się, bo moje dziecko zamiast przybierać traciło na wadze. Z tego powodu musiałyśmy zostać w szpitalu o dzień dłużej. To była najgorsza doba w moim życiu ( wówczas tak myślałam). Dopadł mnie słynny "Baby blus" i przepłakałam pół nocy, bijąc się z myślami, czy podać małej mleko modyfikowane i wyjść do domu czy dalej karmić naturalnie z nadzieją, że waga pójdzie do góry i będziemy mogły wyjść ze szpitala.
Na szczęście na sali oddziałowej poznałam cudowną dziewczynę, która miała ogromną wiedzę na temat karmienia piersią. Sama karmiła swoją starszą córkę przez ponad dwa lata. Z wielką łatwością i zapałem, godnym podziwu zaczęła karmić swojego urodzonego przez cesarskie cięcie synka.
Dużo rozmawiałyśmy o karmieniu naturalnym. Z cierpliwością odpowiadała na moje pytania, podsyłała mi ciekawe i mądre artykuły, ale również zachęcała do czytania blogów matek karmiących. Ze łzami w oczach żegnałam się z nią, gdy wychodziła już do domu, a my z córeczką musiałyśmy jeszcze zostać.
Następnego dnia okazało się, że Lea nieznacznie, lecz wystarczająco przybrała i możemy się pakować. Bilirubina nie podskoczyła, więc nic nie stało na przeszkodzie w naszym powrocie do domu.
Wtedy myślałam, że już po wszystkim i teraz będzie tylko z górki. Poziom bilirubiny jeszcze bardziej spadnie i karmienie będzie czystą przyjemnością.
Pierwszy tydzień poza szpitalem minął nam bardzo szybko, razem z mężem cieszyliśmy się naszym maleńkim cudem. Spędzaliśmy razem każdą chwilę. Lea bardzo ładnie spała, w dzień budziła się co 2 godziny, a w nocy co 3. Od początku miała "bystry wzrok", już w szpitalu wszyscy mówili, że ciekawie obserwuje otoczenie.
Po tygodniu zaczęły się dopiero problemy. Podczas karmienia zaczęły boleć mnie brodawki, więc smarowałam je maścią przeciwbólową, ale nic nie pomagało. Bolało tak bardzo, że zaczynałam stresować się już przystawiając Lee do piersi. Ból był piekący i kłujący za razem, tylko w obrębie brodawki, płakałam przy każdym karmieniu. Mój mąż stwierdził, że nie mogę się tak męczyć i muszę poradzić się doradczyni laktacyjnej. Przyjechała miła pani, która stwierdziła, że to bakteryjne zapalenie brodawek i poradziła "wietrzenie" piersi, częste ich przemywanie i absolutny zakaz noszenie wkładek laktacyjnych. Według niej to właśnie przez wkładki kobiety łapią to świństwo. Powiedziała, że od wkładek lepsza jest zwykła pieluszka tetrowa pocięta na mniejsze kawałki. Tak jak mówiła tak robiłam. Niestety efektów nie było widać. Jak bolała, tak bolało, a nawet bardziej... Po paru dniach zauważyłam, że z moich poranionych brodawek sączy się ropa. Wtedy zaczęłam płakać nie tylko z bólu, ale przede wszystkim z bezsilności. Mój mąż stanowczo zabronił mi karmić, gdy w nocy obudziłam go szlochając, żeby utulił Lee do snu, bo mnie piersi bolą gdy ją przytulam. Uśpił ją w 5 minut i o 2 w nocy pojechał po mleko modyfikowane. Nad ranem pierwszy raz dostała "butle".
Było mi z tym bardzo źle i stwierdziłam, że za wszelką cenę muszę doprowadzić się do porządku i znów zacząć dawać mojemu dziecku to co jest dla niego najcenniejsze czyli mleko mamy. Nazajutrz mieliśmy umówioną wizytę u pediatry, który widząc moje piersi od razu przypisał antybiotyk oraz wodny roztwór fioletu gencjanowego, którym miałam smarować brodawki. Lea wyglądała jakby zamiast mleka piła sok z gumijagód :) Całe moje leczenie trwało prawie miesiąc, ale już po paru dniach ból zmalał a my z mężem zaczęliśmy się śmiać, ponieważ przezywał mnie Iron Boobs :))) Nie poddałam się, wiedziałam, że problem nie leży po stronie laktacji, pokarm miałam i to mnie motywowało. Pomogły również nakładki silikonowe, dzięki którym rany na brodawkach mogły się spokojnie zasklepić. Oczywiście zaburzyły one trochę odruch ssania, ale to już był pikuś, poradziłyśmy sobie z tym w niecałe trzy dni.
Teraz jest tak jak sobie wymarzyłam. Karmienie piersią jest dla mnie rzeczą naturalną i przyjemną. Wiem, że moja córeczka dostaje ode mnie bezcenny pokarm, który zapewnia jej niezbędną ochronę. Bardzo się cieszę, że już od ponad 2 miesięcy możemy z radością cieszyć się bezstresowym karmieniem. Lea wie, że jej "bar mleczny" jest zawsze otwarty :) Moja córka ma obecnie prawie 5 miesięcy, nadal karmie ją piersią, a ona nadal nigdy nie piła z butelki. Mam zamiar karmić ją tak długo jak będzie tego potrzebowała.
Anna Polska
Mleczną historię Anny zilustrowały zdjęcia z Mlecznej sesji wykonanej przez Jagoda Gramala Fotografia.
Jak pokazuje historia Ani, bardzo ważne jest by się nie poddawać, ale jeszcze ważniejsze jest mieć wokół siebie wsparcie osób, które pomogą, poradzą lub po prostu wysłuchają i podniosą na duchu.
Macie wokół siebie takie osoby?
Napiszcie koniecznie
Pozdrawiam,
Zaiana
PS.
Jeśli karmisz, bądź masz za sobą już swoją przygodę z karmieniem i chcesz się nią podzielić, to spisz ją, wraz ze swoimi przemyśleniami, problemami, radami, dołącz kilka zdjęć i wyślij na adres zaiana@instrukcjepoprosze.pl
Pamiętajcie też o wyrażeniu zgody na publikację.
Opublikuję najciekawsze.
Początki karmienia nie są łatwe i chyba za każdą kobietą stoi jakaś historia. U nas niestety dosyć szybko przestaliśmy karmić ze względu na przedłużającą się żółtaczkę synka. Niestety mój pokarm bardzo ją nasilał i w końcu zdecydowałam się przejść na mm.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że początki karmienia nie są łatwe, stąd pomysł by dzielić się z innymi mamami wspierającymi opowieściami :-)
UsuńU nas na początku było super. Miałam pokarm, mały ładnie ssał, widac,że się najadał - bajka. Ale po pół roku bajka się skończyła - miałam kryzys. Planowałam karmić do roku, a tu taka historia. Już nie będe mówić ile musiałam przetestować sposób aż się udało. Finalnie dopiero po lactosanie mogłam znów karmić. Ale nieprzespanych nocy miałam wiele :(
OdpowiedzUsuńA nie pomógł żaden doradca karmienia?
UsuńCzy będą jeszcze inne mleczne historie?
OdpowiedzUsuńTak, będą oczywiście, tylko ostatnio bardzo zabiegana jestem, ale obiecuję nadrobić :-)
Usuń